Któryż to już raz spotykamy się z Mordimerem Madderdinem, z jego specyficznym poczuciem humoru, głęboką wiarą i niezłomnością w tropieniu heretyków? Cykl inkwizytorski jest bardzo długi, toteż każda kolejna powieść musi co najmniej trzymać poziom poprzedniej – w innym wypadku, wydający swoje pieniądze fani zaczynają narzekać i marudzić, że Piekara „się skończył” lub wypalił. Daleki jestem od tego typu stwierdzeń, niemniej uważam, iż autor mógłby już darować sobie opisywanie przygód inkwizytorskich sprzed „Sługi Bożego”, a skupić się na kontynuacji tego, co nastąpiło w ostatnim rozdziale „Łowców Dusz”. W innym wypadku może dojść do groteskowej sytuacji – Mordimer przeżyje najwięcej niebezpiecznych i interesujących przygód, zanim jeszcze stanie się pełnoprawnym inkwizytorem z licencją biskupa Hez-hezronu.
„Ja inkwizytor. Wieże do nieba” to kompletna zmiana w kompozycji utworów o Mordimerze. Książka dzieli się na dwa pokaźnej długości opowiadania, nazywane także „mini powieściami”. Z czasem stanie się to znakiem rozpoznawczym utworów spod szyldu „Ja inkwizytor” – większość z nich będzie podzielona właśnie na dwie części, zawierające odrębne historie. To odejście od stylu, który obserwowaliśmy we wszystkich wcześniejszych częściach. Czy pozytywna, czy negatywna – wydaje mi się, że trudno wydać jednoznaczną opinię, a każdy z czytelników musi zrobić to sam. Osobiście przyjąłem tę zmianę z radością – zapewne zauważyliście z moich poprzednich recenzji, iż dużo bardziej cenię Piekarę, jeżeli rozwija on swoje opowiadania, nie poprzestając na kilkudziesięciu stronach.
Zapewne zastanawiacie się, co stało się z Arnoldem Löwefellem, którego poznaliśmy na kartach powieści „Płomień i Krzyż”. Niestety, muszę was głęboko rozczarować – autor nie pofatygował się nawet o wzmiankę (może krótkie opowiadanie rozwiązałoby sytuację?) o dalszych losach potężnego inkwizytora Wewnętrznego Kręgu. Jak dla mnie, to spory minus – napisać dobrą książkę, nadać jej podtytuł „tom pierwszy”, a następnie całkowicie porzucić bohatera i otworzyć nowy cykl. Cytując Andrzeja Sapkowskiego – ani to ładne, ani grzeczne, ani… bezpieczne.
No dobrze, ale przejdźmy ad rem, czyli do pierwszego z długich opowiadań w tym tomie. „Dziewczyny Rzeźnika” są takie, do jakich przyzwyczaił nas autor – ponure, krwawe, zagadkowe i diabelnie ciekawe. Starający się o ukończenie Akademii i uzyskanie promocji, Mordimer pomaga mistrzowi Knotte w prowadzeniu wyjątkowo trudnego i niewdzięcznego śledztwa w mieście Lahstein. Przebiegły i bezwzględny psychopata morduje kobiety – jego ofiarami padają przede wszystkim młode służące margrabiny von Sauer, zarządczyni miasta. Kobieta szaleje z wściekłości, żądając natychmiastowych efektów dochodzenia, a młody Mordimer musi radzić sobie ze wszystkim właściwie w samotności – gdyż mistrz Knotte to dziwkarz, pijak i obżartuch, zainteresowany jedynie wyciągnięciem jak najwyższej gratyfikacji pieniężnej od margrabiny. To najwcześniejsza przygoda Mordimera, jaką napisał Piekara – jeszcze przed całkowitym ukończeniem Akademii – i nie da się ukryć, że młody kandydat na inkwizytora z całym wyzwaniem poradził sobie raczej średnio. I chwała za to autorowi – bo gdyby Mordimer od szczenięcych lat działał z taką skutecznością i przenikliwością, jak wówczas, kiedy stał się już licencjonowanym sługą biskupa Hez-hezronu, byłoby to zarówno śmieszne jak i zupełnie niepoważne.
Słówko należy się też Akademii Inkwizytorium. Byłem bardzo rozczarowany, że żadna z opowieści w „Wieże do nieba” nie została umiejscowiona właśnie w tym sławnym przybytku, podczas nauki Mordimera. Ile razy nasłuchaliśmy się o niesamowitych rzeczach, o niesamowitej wiedzy i umiejętnościach, jakie posiadł Mordimer dzięki swoim nauczycielom? Jak nauczył się kontrolować podróże do Nie-świata? Można było również wykorzystać wątek z „Młot na Czarownice” o znienawidzonym przez Mordimera oprawcy Vitusie Mayo, nakreślić scenę spotkania z mistrzem Ignaciusem, o której wspominano w „Słudze Bożym”… Cóż, Akademia Inkwizytorium pozostanie chyba niewykorzystanym potencjałem cyklu inkwizytorskiego. Chyba, że autor jeszcze kiedyś pokusi się o opis perypetii Mordimera tamże. Ale błagam – dopiero po wydaniu „Czarnej Śmierci”!
„Dziewczyny Rzeźnika” imponują mi przede wszystkim wspaniale wykreowaną intrygą. Nie będzie w tym ani grama przesady, jeżeli powiem, iż kiedy w końcu dowiedziałem się, kto stoi za morderstwami i w jaki sposób śledczy do tego doszli, moja szczęka znalazła się na podłodze i pozostawałem w takiej pozycji dobre kilka minut. Postacie są wielowymiarowe, nietuzinkowe – wystarczy powołać się na przykład mistrza Knotte czy pomagiera margrabiny Leghorna. Również stosunki pomiędzy młodym adeptem a starym wilkiem zostały przedstawione w sugestywny, realistyczny sposób – Mordimer, jak każdy nieopierzony szczeniak, marzy jedynie o tym, aby dokopać i upokorzyć swojego opiekuna i nienawidzi go z całego serca, a ta nienawiść przysłania mu możliwość dostrzeżenia sedna sprawy i ujrzenia świata takim, jaki jest.
To także pouczająca opowieść o tym, że dobre chęci nie gwarantują pomyślnych skutków. Już po rozwiązaniu zagadki morderstw, okazuje się, iż cierpieć będą musieli niewinni. Mordimer wpada na, w swoim mniemaniu, złoty środek i oferuje nieodpowiedniemu człowiekowi potężne narzędzie, zdolne do rozwiązania problemu. Oczywiście, po jakimś czasie zapomina o całej sprawie, przekonany o swojej dobroci i nieomylności. Niemniej przed oficjalnymi uroczystościami wkroczenia w dorosły świat inkwizytorów, Mordimer po raz kolejny spotyka mistrza Knotte. Wywiązuje się pomiędzy nimi niezobowiązująca rozmowa, podczas której główny bohater dowiaduje się, do jakich perturbacji doprowadziło jego działanie na własną rękę. Najlepszym podsumowaniem jest ciche usprawiedliwianie się Mordimera – to nie tak miało być – skwitowane wzruszeniem ramion starego mistrza.
Pierwsze z opowiadań, zawartych w tym tomie z całą pewnością trzyma wysoki poziom. Nie jest tylko jedną z wielu opowiastek o przygodach Mordimera, ale posiada również głębsze przesłanie. Jedna z głównych myśli jest bliska również moim poglądom – nie sądźmy innych po pozorach.
Tytułowe „Wieże do nieba” to przede wszystkim oryginalny, ciekawy koncept. Pocieszający jest fakt, iż pomimo tak długiego obcowania z Mordimerem, autor wciąż potrafi nas czymś zaskoczyć, nie wrzucając swojego bohatera we wciąż i wciąż tę samą scenerię. Rzecz dzieje się około dwa lata po wydarzeniach z „Dziewczyn Rzeźnika” – nasz inkwizytor, z licencją pozwalającą działać na terenie miasta Christiania i w jego okolicach – zostaje wezwany do udzielenia pomocy światowej sławie w dziedzinie architektury – de Vriijsowi. W okolicach miasta dwa zwalczające się nawzajem stronnictwa – arcybiskupstwo Christiani i Zakon Miecza Pańskiego – postanowiły wybudować katedry. Siłą rzeczy, trwa pomiędzy nimi zajadła rywalizacja, jednakże de Vriijs podejrzewa, iż jego konkurent w tejże rywalizacji nie stosuje całkowicie czystych metod. Mówiąc wprost – czarami i klątwami sabotuje przedsięwzięcie przeciwnika, bluźniąc przy tym jedynej prawdziwej wierze. Architekt jest byłym studentem Akademii Inkwizytorium, toteż potężna organizacja przysyła gończego pieska w osobie Mordimera Madderdina, aby przyglądnął się całej sprawie. Czy oskarżenia de Vriijsa to tylko zawiść i nieuczciwa próba wyeliminowania konkurencji, czy może kryje się w nich ziarno prawdy?
Troszeczkę irytującą sprawą jest wszechmocność inkwizytorów, przejawiająca się w każdej dziedzinie życia. Pal licho tych elitarnych z Hez-hezronu, do których w przyszłości należał będzie także Mordimer – w wykreowanym uniwersum, nieustannie terroryzowanym religijnie, tacy ludzie rzeczywiście powinni posiadać sporą władzę. Niemniej Mordimer, dopiero co wchodzący w wielki świat, lawirujący pomiędzy potężnymi przeciwnikami, powinien zachowywać się nieco pokorniej i z nieco mniejszym przekonaniem o własnej sile. Mam na myśli przede wszystkim spotkanie z księciem tongów, kiedy to bohater poczyna sobie bardzo śmiało, butnie i agresywnie. Tongi są znakomicie zorganizowanym stowarzyszeniem przestępczym, prowadzącym nielegalne interesy w całym Cesarstwie i budzącym strach w niemalże wszystkich obywatelach. Nawet możni tego świata liczą się ze zdaniem tongów i czują do nich coś w rodzaju niechętnego szacunku. Wyłączenie z tej zasady mało znaczącego inkwizytora odbiera realizm opowiadaniu oraz wyłącza możliwość wplątania Mordimera w naprawdę niebezpieczną sytuację – bowiem skoro nawet najpotężniejsza organizacja przestępcza nie chce z nim zadzierać, to kto może mu w jakikolwiek sposób zagrozić?
Bardzo mocną stroną „Wież do Nieba” są postacie. To już tradycja w opowiadaniach Piekary, które zajmują troszkę więcej stronic – skupia się on przede wszystkim na bohaterach, starając się nadać każdemu własną osobowość. Tak jak udało mu się to w „Dziewczynach Rzeźnika”, tak jeszcze lepiej aspekt ten prezentuje się w „Wieżach do Nieba”. Genialny rysownik Krammer, na wpół umarły z głodu i opilstwa, otrzymujący od Mordimera szansę nowego życia. Pomagier de Vriijsa, Karl Grieg, z sarkastycznym poczuciem humoru, miejscami wbijający celną szpilkę głównemu bohaterowi. Konkurent de Vriijsa, Schumman, ze swoimi oryginalnymi poglądami na życie i śmierć robotników. Maksymilian Toffler, starszy inkwizytor, pomagający Mordimerowi zrozumieć cel życiowych przyjemności i znaleźć radość z obcowania z płcią przeciwną. I… wielu, wielu innych, których nie sposób wymienić w krótkiej przecież recenzji. Piekara w tym opowiadaniu wzniósł się na wyżyny swoich twórczych możliwości – gorąco polecam sprawdzenie tego na własnej skórze.
Akcja opowiadania toczy się raczej leniwie – nie uświadczymy specjalnie dynamicznych zwrotów akcji czy kunsztownie stworzonych scen walki. Mordimer zazwyczaj nie raczy osobiście ubrudzić sobie rąk – ma do dyspozycji pomagierów, opłacanych przez możnego pracodawcę. W utworze nie brakuje również akcentów humorystycznych; wspomniane już wyżej żarciki Griega, tak samo wymuszony pojedynek Mordimera z ogromnym Negrem, według powszechnej opinii posiadającym na swoje usługi dwa diabły. W tym wypadku strach Griega i spółki był zbyt wielki i inkwizytor musiał się pofatygować… Zresztą z korzyścią dla swojej reputacji.
Jednym z najważniejszych momentów (nie tylko w „Wieżach do Nieba”, ale w całym cyklu inkwizytorskim) jest okres, który Mordimer spędza wespół z Maksymilianem Tofflerem , licencjonowanym inkwizytorem Hez-hezronu. Wspólnie odwiedzają luksusowy przybytek, „Jabłko Hesperyd”, gdzie główny bohater uczy się korzystać z życiowych uciech a także poznaje ostateczne decyzje, jakie zapadły odnośnie rywalizacji pomiędzy architektami. Sam Toffler jest człowiekiem, z którego Mordimer czerpie garściami już jako dorosły, pełnoprawny inkwizytor – kiedy tylko istnieje taka możliwość, garściami czerpie z dostępnych przyjemności. Nie zatraca się jednak w nich, ciągle pielęgnując w sobie ideę i gotowy w każdej chwili wszystko dla niej porzucić.
Zapraszamy na poniższe podsumowanie.
Podsumowanie:
Słowem podsumowania – „Ja inkwizytor. Wieże do Nieba” to kolejny naprawdę dobry tom przygód Mordimera Madderdina. Mimo niespełnienia obietnicy odnośnie „Czarnej Śmierci”, Piekara umiejętnie broni się, serwując nam utwory, do których poziomu nie można mieć wielkich zastrzeżeń. Oby utrzymał tę tendencję także w następnych powieściach!
„Ja, Inkwizytor. Wieże do Nieba”
O Autorze książki:
Jacek Piekara(ur. 19 maja 1965 w Krakowie) – polski pisarz fantasy, dziennikarz i redaktor czasopism o grach komputerowych („Świat Gier Komputerowych”, „Gambler”, „Click!”, „GameRanking”, pseudonim: Randall), a także redaktor naczelny czasopisma „Fantasy”. Studiował psychologię i prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Emigrował do Wielkiej Brytanii. Obecnie mieszka w Warszawie. Publikował pod pseudonimem Jack de Craft. Debiutował w sierpniu 1983 opowiadaniem Wszystkie twarze szatana na łamach miesięcznika „Fantastyka”. Jego pierwszą powieścią był Labirynt (1987). Obecnie znany głównie z cyklu opowiadań o czarodzieju Arivaldzie z Wybrzeża oraz opowiadań o Mordimerze Madderdinie… Współpracował przy tworzeniu scenariusza gry komputerowej Książę i Tchórz, w której występuje Arivald – postać z jego opowiadań. Z czołówką polskich aktorów pracował jako reżyser dubbingów, prowadził również autorskie programy w radiu WAWA.
Podsumowanie Recenzja książki: Ja, Inkwizytor. Wieże do Nieba | |
Plusy | Nagroda |
| |
Minusy | |
| |
Ocena |
Opis Wydawcy:
Oto on – inkwizytor i Sługa Boży. Człowiek głębokiej wiary.
Oto dwie minipowieści, których bohaterem i narratorem jest Mordimer Madderdin, świeżo promowany absolwent Akademii Inkwizytorium.
Dziewczyny Rzeźnika
Piękne dziewczęta giną z ręki okrutnego seryjnego zabójcy. Rozwikłania tajemnicy morderstw podejmuje się mistrz Knotte. Starego i doświadczonego inkwizytora, wspomaga serdecznie go nienawidzący Mordimer Madderdin.
Wieże do nieba
Dwaj słynni architekci rywalizują o to który z nich wybuduje najdoskonalszą katedrę na świecie. Mordimer Madderdin zostaje wezwany, by zbadać, czy jeden z nich nie stosuje czarnej magii w celu pognębienia przeciwnika.