Jacek Piekara urodził się stosunkowo późno, bo dopiero 1965 lat po Jezusie Chrystusie. Nie można powiedzieć, ażeby jego kariera od razu przybrała właściwy kierunek i była pełna sukcesów – co prawda debiutował wcześnie, bo w wieku niespełna dwudziestu lat wydał powieść pt. „Labirynt”, ale nie można powiedzieć, żeby ta pozycja zjednała mu rzeszę fanów i sympatyków. Zapewne nieco zniechęcony brakiem większego sukcesu, porzucił pisanie książek, w tak zwanym międzyczasie imając się przeróżnych zajęć – dziennikarstwem radiowym, tradycyjnym, współtworzył także grę komputerową „Książę i Tchórz”, był redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Fantasy”. Łatwo spostrzec, że jego zainteresowania nadal oscylowały w granicach szeroko pojętej literatury – w końcu powrócił do dłuższej formy wypowiedzi i zdecydował się w roku 2003 wydać „Sługę Bożego”, który zapoczątkował Cykl Inkwizytorski. Był to return w iście mistrzowskim stylu – bowiem przygody inkwizytora Mordimera Madderdina sprawiły, że nazwisko Piekary jednym tchem wymienia się obok najpoczytniejszych pisarzy polskiej fantastyki.
Cykl pisany jest nieprzerwanie od ponad dekady i nie został jeszcze ukończony. W oczekiwaniu na kolejne tomy, postanowiliśmy na łamach naszego portalu zrecenzować te dotychczas wydane, trzymając się oczywiście chronologii. Zaczniemy, rzecz jasna od pierwszego, wspomnianego już wyżej „Sługi Bożego”.
„Sługa” to zbiór sześciu opowiadań, traktujących o przygodach inkwizytora Madderdina, służącego potężnej organizacji Świętego Officjum. Historia rozgrywa się w alternatywnym, okrutnym uniwersum – w świecie wykreowanym przez Piekarę, Jezus Chrystus zszedł z krzyża i surowo ukarał swoich prześladowców, wyrzynając wespół z apostołami połowę Jerozolimy. Święte Officjum dba o czystość wyznania pośród swoich obywateli, prześladuje heretyków i apostatów, gnębi odstępców oraz pali na stosach czarowników i wiedźmy. To oczywiście spore uproszczenie zagadnienia, jednak chcąc zagłębić się w zakres oddziaływania Inkwizytorium jako organizacji, musimy sięgnąć po książkę. Świat można roboczo określić jako europejskie średniowiecze, ogarnięte brutalnym, bezrozumnym terrorem religijnym. Tutaj nawet najprostszy inkwizytor ma władzę, nieosiągalną dla świeckich urzędników – jeżeli zajdzie taka potrzeba, może np. przejąć władzę nad dowolnym miastem w imieniu Świętego Officjum.
Mordimer Madderdin, z którym zapoznajemy się zaraz na początku pierwszego opowiadania pt. „Czarne Płaszcze Tańczą”, to bohater pragmatyczny, cyniczny i do bólu praktyczny. To właśnie jego charakter i cechy wypranego z emocji okrutnika zjednały fanów cyklu inkwizytorskiego, mających już dość plastikowych herosów, ściągających koty z drzew i za każdym zakrętem znajdujących dziewicę do uratowania. Mordimer zajmuje się przede wszystkim sobą, swoją sakiewką i swoimi potrzebami, a dopiero na drugim miejscu stawia bliźnich i potrzebę niesienia pomocy. Mimo tak ogromnego egoizmu, stać go na czyny, które można uznać za moralnie właściwe – jak chociażby powstrzymanie swojego kompana przed morderstwem niesłusznie oskarżanej prostytutki. Oczywiście, bohater tłumaczy to później nie w sposób moralny, a pragmatyczny – według niego, zabójstwo w danej chwili po prostu nie było opłacalne ani rozsądne. Chociaż napisałem wyżej, iż Mordimer jest do bólu praktyczny, cały jego cynizm rozsypuje się, jeżeli zboczymy na tematy religijne – wtedy staje się żarliwym fanatykiem, zdolnym posłać własną matkę na stos, jeżeli przejawiałaby heretyckie poglądy. Prania mózgu w Akademii Inkwizytorium wykonywane są z nadzwyczajną skutecznością i profesjonalizmem, co doskonale widać na przykładzie głównego bohatera.
Opowiadanie „Czarne płaszcze tańczą” rozpoczyna się od mocnej sceny wysypywania odciętych głów pod stopy inkwizytorów. Przybyli oni na pomoc wiosce, która padła ofiarą rzekomych wilkołaków – ludzi totalnie sparaliżował strach, wmówili sobie, że owych wilkołaków nie da się zranić normalną bronią i nosili przy sobie jedynie buteleczki z wodą święconą. Oczywiście inkwizytorzy, jako ludzie myślący racjonalnie i będący lepiej wykształceni od wiejskiego motłochu, nie dali zwieść się bajkom o legendarnych bestiach i w dwa tygodnie rozprawili się z gangiem młodych ludzi, podszywających się pod mityczne stwory. Nie zrobili tego za darmo; otrzymali sowite wynagrodzenie, a na ich cześć została wydana wystawna uczta. Podczas świętowania Mordimera zagadnął bogato odziany obywatel, proponujący wykonanie specyficznego zlecenia i oferujący iście królewską gratyfikację pieniężną. Sprawa nie podlegała jednak pod jurysdykcję inkwizytorium, toteż Mordimer nie mógł przyjąć jej bez uprzedniego poinformowania przełożonego i dokonania drobnego fałszerstwa w archiwalnych dokumentach.
To, co oryginalne i rzadko spotykane u rodzimych autorów, to zastosowanie narracji pierwszoosobowej – znakomite posunięcie, ponieważ specyficzny ton wypowiedzi i sposób myślenia Mordimera nie prezentowały się tak atrakcyjnie w narracji trzecioosobowej – brzmiałby raczej dziwacznie i nienaturalnie. Postacie, chociaż nie ma ich zbyt wiele, troszeczkę wieją schematem; zarozumiały medyk, troskliwy ojciec, wymagający przełożony… Można to jednak wybaczyć autorowi, gdyż prawdopodobnie w pierwszej opowieści pragnął on skupić się na postaci Mordimera i nie rozpraszać zbytnio czytelnika nadmiernie skomplikowaną kreacją pozostałych bohaterów.
Już w „Czarnych płaszczach” przekonamy się, że chociaż światem wydaje się rządzić wszechobecne prawo pięści (np. szlachcic, bezkarnie mordujący strażnika miejskiego), to Mordimer nie wszystkie problemy będzie rozwiązywał za pomocą ślepej siły. Wręcz przeciwnie – posłuży się niecodziennymi metodami leczniczymi, pochodzącymi jeszcze z czasów rzymskich, dokona szturmu na dobrze broniony dom i wobec braku możliwości ofensywnych, zdobędzie go podstępem.
Nie można powiedzieć, ażeby opowiadanie zawierało w sobie ogromną ilość wątków, a sama intryga była nadmiernie rozbudowana i skomplikowana. Jesteśmy jednakże dopiero na początku naszych przygód z inkwizytorem Madderdinem i w pierwszych chwilach nie ma co liczyć na nadmierną szczegółowość… Niemniej najważniejsze zagadnienia, jak pochodzenie bliskiego towarzysza Mordimera lub zdobycie miana „przyjaciela przyjaciół”, zostają satysfakcjonująco wyjaśnione i doprowadzone do końca. Okaże się również, że nawet największe sukinsyny mogą zasłużyć na swojego anioła stróża…
Następne opowiadanie to tytułowy „Sługa Boży”. Mordimer opuścił prowincję, w której rozpoczynał karierę i trafił do Hez-Hezronu, jednego z największych miast Cesarstwa, gdzie urzęduje biskup Gersard, zwierzchnik i oficjalny zarządca Świętego Officjum. Mimo dawnego złożenia podania o biskupią licencję inkwizytorską, Mordimer nie doczekał się jeszcze odpowiedzi, a niewesoła sytuacja materialna zmusza go do współpracy z przeróżnymi kanaliami i wykonywania zleceń poniżej zawodowej godności. Jak przystało na rasowego bohatera fantasy, Mordimer nie działa sam – o sile jego drużyny stanowią wytrawny morderca Kostuch, będący jedną z kluczowych postaci pierwszego opowiadania oraz dwaj bliźniacy o specyficznych imionach Pierwszy i Drugi. Bliźniacy, oprócz tradycyjnych bojowych umiejętności, dysponują również swoistymi, można rzec magicznymi, atutami.
Sytuacja rusza z miejsca, kiedy Mordimer ma okazję ubić interes z Aloisem Knappem, mistrzem lokalnej gildii rzeźników. Ów jest bardzo wpływowym człowiekiem, a jego ogromnym możliwościom w Hezie dorównuje jedynie równie ogromne skąpstwo. Niemniej jednak, zapłata nie zawsze musi przybrać postać brzęczących monet – Knappe jest w stanie wykorzystać znajomości do przyspieszenia procedur licencyjnych… I to przyspieszenia bardzo znacznego – Mordimer oczekuje już od dwóch lat, natomiast Knappe jest w stanie załatwić sprawę w niespełna dwa tygodnie. Czego będzie oczekiwał w zamian?
O ile wcześniejsze opowiadanie nie porywało specjalnie nadmiarem akcji, o tyle tutaj Mordimer pracuje już w warunkach, zmuszających do podjęcia zdecydowanych działań i opuszczenia bezpiecznych miejskich murów. Eksploruje zapomniane ruiny, rozwiązuje zagadki, omija wymyślnie skonstruowane pułapki, odczuwa obecność umarłych i z bronią w ręku rzuca się na bezbożnych heretyków… Na nudę narzekać nie możemy. Jedynym mankamentem jest wspomniany już przeze mnie wcześniej brak wyrazistych postaci drugoplanowych. Nawet główni przeciwnicy pozostają dla nas zagadką, poznajemy tożsamość jedynie dwóch z nich. A przecież są w tym opowiadaniu ciekawi bohaterowie – wystarczy wspomnieć szulera Hansiego. Dobrze pomyślana historia oszusta z Hezu spokojnie mogłaby nieco wydłużyć opowiastkę bez straty jakości i wciągnąć czytelnika w prezentowany świat.
Następny utwór, „Szkarłat i śnieg”, rozgrywa się w zupełnie innej scenerii – Mordimer wraz z kompanią wędrują aż do wioski Thomdalz. Tym razem, miast stosy rozpalać, inkwizytor ratuje kobietę, niesłusznie oskarżoną o herezję. Zapobiegnięcie wieśniaczemu samosądowi zmusza go do pozostania w wiosce, gdyż rzeczywiście okazuje się, iż ktoś tutaj rzucał zaklęcia.
Każda kolejna opowieść jest dużo bardziej dopracowana od poprzednich. Ten fakt cieszy i skłania do dalszego czytania. Przygody Mordimera od pierwszych stron są znakomitą lekturą i prawdziwym pożeraczem czasu, a ta zwyżkowa tendencja daje nadzieję, że z czasem natrafimy na prawdziwą perełkę. To jeszcze nie „Szkarłat” – tutaj ponownie zabrakło jakiegoś głębszego pomysłu na postacie drugoplanowe. Nie przypadł mi do gustu również sposób, w jaki Mordimer rozszyfrował tożsamość zakamuflowanego czarownika…
„Siewcy grozy”, opowiadanie numer cztery, to prawdziwie mroczna, krwawa i ponura historia o zemście socjopatycznego uczonego na swoim niedawnym pryncypale. Nie wiem, czy Piekara z premedytacją ostrzega nas przed zbytnim i nakierowanym w niewłaściwą stronę postępie nauki, ale ja właśnie tak odczytuję ukryty sens tej opowieści. Przedstawia tutaj postać alchemika, pozbawionego chociażby grama empatii, nie mającego oporów przed wymordowaniem kilku wiosek, jeżeli tylko pomoże mu to w prowadzonych badaniach. Innych ludzi traktuje z wyższością i pogardą lub jako naczynia na uwarzony przez siebie preparat.
Mordimer to postać skomplikowana, o niejednoznacznym charakterze, trudna do moralnego ocenienia. Z jednej strony, można mnożyć przykłady sytuacji, w których zachowuje się nie tylko źle, ale wręcz bestialsko i okrutnie. Z drugiej… Nie mogę napisać zbyt wiele, aby nie zdradzić zbytnio tajemnic fabuły, niemniej jego postępowanie w ostatnich scenach „Siewcy grozy” jest zastanawiające i w pewien sposób zmuszające do podziwu. I wątpię, aby którykolwiek z rzeszy przebywających obecnie na rynku herosów zdobyłby się na podobny czyn.
„Owce i wilki” to utwór, w którym poznajemy Mariusa van Bohenwalda, jedną z ciekawszych postaci, która będzie pojawiać się w przeróżnych opowiadaniach przez cały cykl inkwizytorski. Z początku przedstawia się nam nieco w żenującym świetle, ale kiedy dowiadujemy się jego prawdziwego zawodu, od razu zdajemy sobie sprawę, iż znakomite aktorstwo musi być częścią jego natury a także wykształcenia.
Miłym zaskoczeniem jest fakt, iż Mordimer, mimo swoich niebywałych umiejętności, nie jest ani nieomylny ani nieśmiertelny. Wpada w naprawdę poważne kłopoty i daje się wmanewrować w zasadzkę, z której nie jest w stanie samodzielnie się oswobodzić. Piekara, chociaż w mojej opinii dał swojemu bohaterowi zbyt wielką władzę (poprzez zawód, który Mordimer wykonuje), czasami dosadnie przypomina, że inkwizytor jest jedynie człowiekiem. I gdyby nie protekcja potężnej organizacji spod sztandaru Inkwizytorium, już dawno mógłby skończyć tak, jak właśnie w „Owcach i Wilkach” – uwięziony w wiklinowym koszu i przeznaczony na całopalną ofiarę dla Starych Bogów.
Finałowa opowieść, „W oczach Boga” to zdecydowanie najmocniejszy punkt całej powieści i jedno z ciekawszych opowiadań, jakie Piekara w ogóle napisał. Mordimer popełnia prosty, acz opłakany w skutkach błąd – przesłuchuje niewłaściwą osobę, hrabiego o delikatnym sercu i słabych nerwach. Ów arystokrata, po wysłuchaniu metod torturowania przesłuchiwanych, oddaje ducha, rozciągnięty na katowskim stole. Jak się później okazuje, ród z którego pochodził hrabia, jest skoligacony z biskupem Gersardem, bezpośrednim przełożonym Mordimera. Koncesja inkwizytorska wisi na włosku, do wykonania czeka niełatwe zadanie, Kostuch wraz z bliźniakami gdzieś zaginęli, a na domiar złego, Mordimer jest zupełnie spłukany.
Piekara w interesujący sposób nakreślił tło dla opowiadania, a następnie wprowadził (w końcu!) do tegoż utworu kilka niebanalnych i różnorodnych postaci. Właściciel karczmy, stary weterana bitwy pod Schengen, w której brał udział wraz z Mordimerem i któremu za darmo wynajmuje pokój. Inteligentna zarządczyni luksusowego domu publicznego, edukowany i pięknie wysławiający się portowy doker, prałat Bulsani i diabelski kardynał Beldaria… Każdego z nich można zaliczyć do dużych plusów na rzecz opowiadania. Dodają także sporo realizmu do świata, w którym do tej pory występowali jedynie Mordimer, główny antagonista i kilka nic nieznaczących nazwisk.
Kolejny raz zaobserwujemy niespotykany egoizm i pragmatyzm, kierujące poczynaniami Mordimera. Oto bowiem każe on zamordować sześć niewinnych dziewcząt i ułożyć ich ciała w dziwnych pozach, tylko po to, aby sprowadzić kolegów inkwizytorów na fałszywy, lecz zadowalający biskupa trop. Stwierdza również, że jest mu żal tych kobiet, nie odczuwa jednak żadnych wyrzutów sumienia, nie waha się nawet przez sekundę – jego interes i koncesja inkwizytorska są wyraźnie najważniejszymi rzeczami pod słońcem.
Podsumowanie:
Nie da się ukryć, że słowem, które najtrafniej scharakteryzuje cykl inkwizytorski będzie „kontrowersyjny”. Niecodzienny bohater, świat w którym Jezus zszedł z krzyża i w którym religijny terror trwać ma po wiek wieków, wszechobecna przemoc i brak jakiejkolwiek, szeroko rozumianej moralności – te rzeczy, zebrane razem, mogą naprawdę szokować. Z powodów wymienionych w tym akapicie, jest to raczej cykl obliczony dla dojrzałego odbiorcy. Co z ogólnym poziomem literackim? Miejscami jest bardzo dobrze, niemniej powieść nie ustrzegła się prostych, irytujących czytelnika błędów i nietrafionych rozwiązań. Jak na pierwszy tom – na plus i zachęca do sięgnięcia po kolejne części cyklu.
Opis Wydawcy:
Najbardziej wstrząsająca i bluźniercza wizja w historii polskiej fantastyki!
Oto świat, w którym Chrystus zszedł z Krzyża i objął władzę nad ludzkością. Świat tortur, stosów i prześladowań.
Czuwa nad tym, by Twoja wiara była czysta. Strzeże Twych myśli przed zgorszeniem. Śledzi Twe uczynki, abyś nie zgrzeszył. A jeśli przyjdzie taka potrzeba, ofiaruje Ci bolesną rozkosz stosu. To on — Inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa. Miecz w ręku Pana i sługa Aniołów.
To już szóste wydanie tomu opowiadań o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie.
W „Słudze Bożym” czarnoksiężnicy odprawiają bluźniercze rytuały, demony zstępują na świat, czarownice knują mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawić się człowiek, którego serce jest tak gorące jak ogień stosów, na które posyła swe ofiary.
„Ja Inkwizytor. Sługa Boży”
O Autorze książki:
Jacek Piekara(ur. 19 maja 1965 w Krakowie) – polski pisarz fantasy, dziennikarz i redaktor czasopism o grach komputerowych („Świat Gier Komputerowych”, „Gambler”, „Click!”, „GameRanking”, pseudonim: Randall), a także redaktor naczelny czasopisma „Fantasy”. Studiował psychologię i prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Emigrował do Wielkiej Brytanii. Obecnie mieszka w Warszawie. Publikował pod pseudonimem Jack de Craft. Debiutował w sierpniu 1983 opowiadaniem Wszystkie twarze szatana na łamach miesięcznika „Fantastyka”. Jego pierwszą powieścią był Labirynt (1987). Obecnie znany głównie z cyklu opowiadań o czarodzieju Arivaldzie z Wybrzeża oraz opowiadań o Mordimerze Madderdinie… Współpracował przy tworzeniu scenariusza gry komputerowej Książę i Tchórz, w której występuje Arivald – postać z jego opowiadań. Z czołówką polskich aktorów pracował jako reżyser dubbingów, prowadził również autorskie programy w radiu WAWA.
Podsumowanie Recenzja książki: Ja Inkwizytor. Sługa Boży | |
Plusy | Nagroda |
| |
Minusy | |
| |
Ocena |