Piraci z Karaibów: Na krańcu świata to kontynuacja opowieści z części drugiej. Przyjaciele oraz wierna załoga kapitana Jacka Sparrowa rusza na tytułowy Kraniec Świata, aby go wskrzesić. Posiada on bowiem jeden z dziewięciu talarów, który jest niezbędny do zwołania pewnego tajemniczego trybunału, który jest jedną z ostatnich desek ratunku dla piratów…
Na samym początku filmu możemy podziwiać tak zwane intro, dzięki któremu możemy się wstępnie zaznajomić z tym, co czeka nas w dalszej fazie seansu. W owym intrze bowiem jest ukazana egzekucja piratów, którzy doniośle i z piracką dumą śpiewają legendarną pieśń. Z pewnością fanów serii ucieszy fakt powrotu Kapitana Barbossy, którego w pierwszej części znakomicie zagrał Geoffrey Rush. Barbossa razem z Panną Swan wybierają się do jednego z pirackich wodzów – Sao Fenga – z prośbą o przydzielenie załogi i pomoc w… sprowadzeniu Kapitana Jacka. Sao Feng, który przecież nienawidzi Jack’a, po tych wieściach wpada w gniew, a następnie dochodzi do istnej batalii, w której „gościnnie” uczestniczy trzecia siła angielskich marynarzy. Ostatecznie Sao Feng postanawia pomóc załodze Barbarossy w odszukaniu i ściągnięciu do świata żywych charyzmatycznego Kapitana Sparrow’a. Po jego powrocie, w końcu możliwe jest zwołanie Trybunału Braci i przywrócenia do łask legendarnej bogini Calypso.
Tak jak w poprzednich częściach, tak i tutaj, mamy porządną dawkę humoru, lecz tym razem jest on wkomponowany w nieco bardziej poważniejsze klimaty. Będzie tutaj więcej tajemnic, więcej napięcia czy ciekawych zwrotów akcji, które działają jak istny magnes dla widza. Wszystkie te zabiegi wprowadzono, aby zakończyć tą wspaniałą serię w iście epickim stylu. Tak jak wcześniej wspominałem do obsady wrócił Kapitan Barbarossa, który po raz kolejny świetnie zabarwia całą fabułę, będąc ponownie zabawnym rywalem Jack’a. Reżyser Gore Verbinski przedstawił również ciekawy wątek z udziałem Davy’ego Jones’a oraz nadał więcej kolorytu Królewskiej Marynarce pod wodzą Lorda Beckett’a. Możemy tutaj wspominać o wielu postaciach, ale tym który będzie ponownie grał pierwsze skrzypce musi być przezabawny Jack Sparrow… Ooops przepraszam. Kapitan Jack Sparrow.
Reżyser i tym razem zadbał, aby każda ze scen była „dopieszczona” do granic możliwości. Mamy tutaj piękne plenery na Tortudze czy też tajemnicze zakątki z Krainy Śmierci, do której udała się załoga Barbarossy ruszając Jackowi na ratunek. Można powiedzieć, że efekty specjalne stoją na jeszcze wyższym poziomie aniżeli w części poprzedniej. Postać Davy’ego Jonesa jest wygenerowana wzorowo a sceny podczas finałowych starć po prostu zapierają dech w piersiach. Do gry aktorskiej nie można się w żaden sposób przyczepić. Każdy z głównych bohaterów zagrał na swoim poziomie a, nieco więcej tajemniczych wątków sprawiło, że film mógł się nieco różnić od poprzedników, ale w żaden sposób nie można tego uznać za minus. Oczywiście o humor zadba nie kto inny jak kultowy Kapitan Jack. Postacie drugoplanowe i trzecioplanowe również wnoszą od siebie coś ciekawego. W szczególności bogini Calypso, ale również i ojciec Willa Turnera – Bill Turner.
W ostatniej części tej trylogii (kolejna część to jak dla mnie taki spin-off) Will oraz Elizabeth początkowo nadal się od siebie oddalają, aby w końcu sfinalizować swoje uczucie w kultowej już scenie pod koniec filmu. Elizabeth została potraktowana przez Sao Fenga jako legendarna boginii Calypso, a po jego śmierci została wyznaczona przez niego na kapitana jego statku i nowego właściciela talara. Z kolei Will z całych sił dążył do uwolnienia ojca. Początkowo ich relacje nie są zbyt kolorowe, ale później zdają sobie sprawę jaka więź ich łączy i w pewnym momencie wręcz odstawia na bok miłość do Elizabeth. Następnie, podobnie jak Jack, zjawia się u Lorda Becketta i próbuje negocjować. Tak jak wcześniej wspominałem w tej części jesteśmy świadkami wielu intryg, wielu nieoczekiwanych zwrotów akcji. Owe zwroty to oczywiście w głównej mierze robota zabawnego Jacka i można rzec, że te zwroty mogą przyprawić o… zawrót głowy… Także dzieje się sporo, ale wszystko jest bardzo dobrze przedstawione, dzięki czemu nie ma mowy o żadnym chaosie czy jakichś niedopowiedzeniach w fabule.
Oprawa graficzna, podobnie jak w przypadku poprzednich części, stoi na wyśmienitym poziomie. Mamy tutaj wiele pięknych plenerów, sceny batalistyczne są doprawdy unikalne. Sekwencje walk również wyglądają imponująco. Stylizacja aktorów czy też ich kostiumy również robią fajne wrażenie. Właściwie każdy graficzny szczegół został dopracowany od samego początku do samego końca. Szczególnie imponująco wygląda scena walki „w wirze”. który wciąga statki na których toczy się dynamiczna walka. Wprawdzie niektóre sceny walki mogłyby być nieco bardziej rozbudowne, ale widocznie założenia twórców były nieco inne – jednak nie można powiedzieć, że czegoś tu brakuje. Efekty specjalne po prostu doskonałe i nie pozostaje nic innego jak oglądać i się zachwycać.
Parę słów wypada poświęcić oprawie muzycznej. Każdy kawałek grany w filmie jest bardzo klimatyczny i świetnie oddaje to co dzieje się aktualnie na ekranie. Jeżeli jesteśmy przy muzyce to warto tutaj wspomnieć o Keithie Richardsie, legendarnym gitarzyście The Rolling Stones, który zagrał epizodyczną, ale jakże intrygującą rolę i to jeszcze jaką ! Keith zagrał ojca Jack’a co naprawdę wyszło mu świetnie choć pojawił się tylko na parę chwil. Co ciekawe odtwarzający rolę Kapitana Jack’a – Johnny Depp grając swoją rolę wzorował się właśnie na legendzie The Rolling Stones. Tak więc, jeżeli chodzi o muzykę to jest po prostu ge-nial-nie i taki komentarz mówi sam za siebie.
Zapraszamy na poniższe podsumowanie.
Podsumowanie
Trzecia część niezwykłych przygód Piratów z Karaibów jest pięknym uwieńczeniem serii. Mamy tutaj to, co było najlepsze z poprzednich częściach ze szczyptą tajemniczości. Wiele wątków z poprzednich części zostało wyjaśnionych, więc w żaden sposób nie możemy powiedzieć, że coś pominięto czy też wycięto. Uczucie Willa oraz Elizabeth w końcu ma swój finał, jest on zarazem piękny a z drugiej strony smutny. Ogólnie podczas filmu jest kilka takich scen, w których coś rozstrzygnęło się tak jakby po środku. Fabuła filmu została przedstawiona bez zarzutu. W pewnym momencie może wkraść się nieco monotonii, ale myślę, że jest to całkowicie normalne, bo przecież reżyser nie mógł za każdym razem wprowadzać dynamicznych scen walk czy niepotrzebnie rozwijać trzecioplanowe wątki. Gore Verbinski skupił się na tym, aby w sposób płynny podsumować to czego tak oczekiwali widzowie, którzy w tym aspekcie nie mogą czuć się zawiedzeni. Piraci z Karaibów: Na krańcu Świata jest znakomitym przykładem tego, że takie serie filmów można zakończyć w bardzo elegancki sposób, podsumowując najważniejsze wątki, aby widz mógł być tym w pełni usatysfakcjonowany i nie czuć niedosytu. Jak dla mnie film ten jest idealnym zakończeniem serii i ciężko mi sobie wyobrazić inne zakończenie niż to przedstawione przez Gore’a Verbinskiego. Wielkie słowa uznania dla wspomnianego reżysera, dla wszystkich aktorów i osób, które brały udział przy produkcji. Na szczególną uwagę zasługuje kreacja ukazana przez Johnny’ego Deppa, która bardzo szybko przeszła do legendy. Ahoj!
„Piraci z Karaibów: Na krańcu świata”
Studio: Walt Disney Pictures Jerry Bruckheimer Films | Strona www: brak danych | |
reżyseria Gore Verbinski | produkcja USA | czas 2h 49 min. |
scenariusz Ted Elliott Terry Rossio | muzyka Hans Zimmer | zdjęcia Dariusz Wolski |
Data premiery: | 25 maj 2007 (Polska) 19 maj 2007(Świat) | Ocena: 9/10 |
Wydanie DVD / Bluray: tak / tak | ||
ZAJAWKARZ HOME SITE POLECA |