Nasz bohater nazywa się Mordimer Madderdin i jest inkwizytorem w służbie Jego Ekscelencji, biskupa Hez-hezronu. Przez poprzednie trzy tomy zdążyliśmy już dosyć dobrze poznać jego zalety i wady, cechy charakteru i specyficzne umiejętności. Zżyliśmy się z bohaterem; zapewne zasmuci więc każdego fakt, że „Łowcy Dusz” to ostatni egzemplarz „prawowitej” części serii. Co prawda, istnieją jeszcze inne książki przybliżające nam historie z przeszłości Mordimer; o nich opowiem w innych recenzjach. Jednakże wielu fanów całego cyklu traktuje je jako swojego rodzaju zapychacze, wydawane po to, aby wyciągnąć kasę i odciąć kupony od popularności. Osobiście nie jestem aż tak radykalnie nastawiony (niektóre z tych powieści są naprawdę dobre), aczkolwiek chętnie zapoznałbym się z dalszymi przygodami Mordimera, miast czytać którąś już z kolei część jak-to-kiedyś-było. Zapowiadana po „Łowcach Dusz”, nosząca roboczą nazwę „Czarna Śmierć” książka powinna, według słów autora, ukazać się w czwartym kwartale 2007 roku. Spójrzmy na kalendarz – to chyba jakiś mały rekordzik niedotrzymania terminu?
Dajmy jednak spokój uszczypliwościom – wolałbym skupić się na przedmiocie niniejszej recenzji. Już sama kompozycja „Łowców Dusz” jest inna od poprzedniczek; wcześniej mieliśmy do czynienia ze zbiorkami luźnych, raczej niepowiązanych ze sobą krótkich opowiastek. W „Łowcach” odnajdziemy jedynie cztery historie, niemniej ułożone inaczej – na początku dwie krótsze, na wzór poprzednich tomów (a dodatkowo jedno opowiadanie będzie nawiązaniem do „Węża i Gołębicy” z „Młota na Czarownice”), później dwie dłuższe, z których drugie opowiadanie będzie kontynuacją pierwszego. Bardzo podobają mi się właśnie te dłuższe opowiadania – Piekara ma wystarczającą ilość czasu, aby spokojnie rozwinąć akcję, wpleść wątki poboczne, nakreślić postacie i w interesujący sposób przedstawić proces rozwiązywania zagadki przez Mordimera. Autor znakomicie prezentuje się w tej formie wypowiedzi; lakoniczność nie jest jego mocną stroną.
Pierwsze z opowiadań, tytułowe „Łowcy Dusz” to leciutki ukłon w stronę średniowiecznej/renesansowej potęgi Rzeczypospolitej. Mordimer otrzymuje zlecenie od polskiego wojewody, Zaremby. W prywatnej rozmowie pomiędzy nimi wychodzą na jaw wszystkie nasze narodowe cechy – porywczość, hojność, szczodrobliwość, niefrasobliwość, jak również (a może przede wszystkim) upodobanie do mocnych trunków w znacznych ilościach.
Czytając ten utwór, można odnieść wrażenie wchodzenia po raz wtóry do tej samej rzeki. Jednak jest to rzeka z ciepłą, przyjemną wodą, z ładnymi dziewczętami opalającymi się na brzegu i niezłymi widokami na horyzoncie. Tę historię można wrzucić do dowolnego tomu w dowolnym miejscu – nie powstałby żaden zgrzyt. Ani to wielki komplement, ani specjalne ubliżenie; po prostu „Łowcy Dusz” są opowiadaniem, jakich Piekara napłodził dziesiątki. Niezłe, do poczytania, bez specjalnego przekazu, nie zanadto rozbudowane. Jako preludium do najważniejszej części cyklu sprawdza się więc bardzo dobrze.
„Wąż i Gołębica. Powrót” już samym tytułem nawiązuje do utworu ze zbioru „Młot na Czarownice” i historii pewnego barona. Zlecił on wówczas Mordimerowi wykonanie niecodziennego zadania, wiążącego się z wytropieniem mistycznych istot, jednak dotychczas jakoś nie było widać, aby ten kwapił się do realizacji. Zupełnym przypadkiem wpada mu w ręce jedno ze stworzeń, które miał dostarczyć baronowi. Błąka się po świecie co najmniej od czasów Jezusa Chrystusa.
Mimo interesującego konceptu, „Wąż i gołębica. Powrót” to powielenie przez Piekarę starych grzechów. Krótko, irytuje brak jakichkolwiek wątków pobocznych. Postać kobiety, którą opiekuje się Mordimer – miałka, nieciekawa, bardzo typowa dla nurtu fantasy. Dysponuje niesamowitą potęgą, lecz nie chce wykorzystywać jej nawet przeciwko agresorom… Nie, ciężko napisać coś oryginalnego o tym opowiadaniu. Najlepiej po prostu przeczytać i nie zrażać się do dalszej części.
„Piękna jest tylko prawda” to długa, licząca około stu trzydziestu stron historia, jedna z najlepszych, jakie popełnił Piekara. Powtarzam się, aczkolwiek muszę o tym powiedzieć – autor zdecydowanie lepiej wygląda w dłuższych formach wypowiedzi, kiedy ma czas na rozwinięcie intrygi i wprowadzenie postaci z własnym charakterem, nie zaś posiadającymi tylko nazwisko. Odkurzamy sobie bliźniaków i Kostucha (oderwanego od bardzo ciekawego, dochodowego zajęcia, polegającego na obcinaniu palców niewypłacalnym dłużnikom), co mocno wypada na plus, gdyż są to bohaterowie o ogromnym potencjale fabularnym, jakoś niechętnie wykorzystywanym przez Piekarę. Dawno także Mordimer nie musiał rozwiązywać konfliktu dwóch szlachciców – jednego nieprzyzwoicie bogatego drugiego ubogiego, wydającego ostatnie pieniądze na opłacenie inkwizytora.
Wydaje się również, iż Piekara pragnął nieco głębiej wejść w osobowość Mordimera, pokazać czytelnikowi, do czego może zaprowadzić mocno zakorzeniony fanatyzm. Bowiem inkwizytor i w tym opowiadaniu spotyka się z istotą nadprzyrodzoną, aczkolwiek tym razem nie jest w stanie zmusić jej do posłuszeństwa ani nie może zawrzeć z nią żadnego sensownego paktu. Czyni więc to, co uważa za słuszne, prawe, sprawiedliwe i zgodne z wyznawaną religią – a więc niekoniecznie rozsądne. Niwecząc jedyną formę kontaktu z demonem, uniemożliwia złożenie ofiary, a tym samym pozostawia zagadkową Bramę bez opiekuna. Prowadzi to do niewyobrażalnych konsekwencji, którym stawić czoła będzie trzeba już w następnym opowiadaniu. Skutki będą opłakane…
Zdecydowanie najmocniejszym punktem „Piękna jest tylko prawda” jest poprowadzona intryga, jej złożoność i poziom skomplikowania. Tutaj na scenę wkracza długowieczny czarownik, uczestnik dawnej, tragicznie zakończonej krucjaty, tam zubożały szlachciura, ukrywający swoje prawdziwe cele niemal do końca… Jakby tego było mało, pod nosem pracuje kapłanka-prostytutka, próbująca odwrócić klątwę przodka, stawkę zaś uzupełniają doskonale znani Kostuch i bliźniacy, z czasem coraz bardziej krnąbrni i nieposłuszni, wyrywający się spod władzy Mordimera i lekceważący jego rozkazy. A to wszystko sprytnie ze sobą zmieszane oraz połączone nićmi interesujących, poplątanych wątków. Pomiędzy wszystkimi stoi tylko on – inkwizytor i Sługa Boży. Człowiek głębokiej wiary.
Nieco się rozpisałem – kończę więc zachwyty nad „Piękna jest tylko prawda” i zmierzam do ostatniego opowiadania, zajmującego właściwie pół książki. „Wodzowie ślepych” to niestety ostatni tekst, traktujący o losach dorosłego Mordimera, ponieważ następne książki skupiają się głównie na dzieciństwie inkwizytora lub przybliżają nam same początki jego kariery. Kiedy i czy w ogóle Piekara ma zamiar kontynuować fabułę, której początek zawarł w „Wodzach” – nie wiadomo.
Idą zmiany. Wielkie, fundamentalne zmiany, po których świat wyglądał będzie zupełnie inaczej. Dotyczą one oczywiście także głównego bohatera sagi. Mordimer otrzymuje awans na stanowisko kapitana gwardii biskupiej, stając się jednocześnie jedną z najważniejszych osobistości Hez-hezronu. Skąd tak nagłe wyróżnienie?
Otóż młody cesarz, pragnąc sławy, chwały i bogactwa (niespotykane, zaiste…), zmobilizował armię i pchnął wici do sojuszników. Działania te miały jeden cel – jak najlepiej przygotować się do wojny i złupić Palatynat, sąsiednie państwo, w którym króluje herezja. Mordimer dostaje rozkaz od biskupa – musi wziąć udział w wyprawie wojennej i donosić o wszystkich najświeższych wieściach z frontu wprost do kancelarii w Hez-hezronie. Sam konflikt zbrojny jest już bardzo niebezpieczną sytuacją, tego nikomu tłumaczyć nie trzeba. A zważywszy na wydarzenia z poprzedniego opowiadania, czytelnik ma prawo rzeczywiście zacząć obawiać się o bezpieczeństwo Mordimera.
W „Wodzowie Ślepych” spotkamy starych znajomych (tym razem nie będą to ani Kostuch, ani bliźniacy), występujących jednak w zupełnie innych rolach. Cała wyprawa wojenna właściwie dzieli religijny świat na pół – papiści, na czele z Ojcem Świętym, popierają ją w stu procentach, wietrząc dla siebie nowe szanse i perspektywy rozwoju. Inkwizytorium, reprezentowane w głównej mierze przez biskupa, sprzeciwia się całą swą mocą i powagą, lękając się utraty dotychczasowych wpływów. We wszystko wtrąca się tajemniczy Wewnętrzny Krąg, piękna i zdradziecka zabójczyni Enya, najemnicy, szlachta, a niektórzy doszukują się także interwencji nieczystych sił. Finał może być tylko jeden – straszliwa zbrodnia, burząca dotychczasowe pozory ładu i porządku. A i tak na końcu trafimy do Amszilas, gdzie poznamy największą tajemnicę chrześcijaństwa.
Niestety, rozczarował mnie nieco opis starcia, w którym udział wziął Mordimer wraz z przydzieloną kompanią. Ostrzyłem sobie zęby na doskonale napisane sceny batalistyczne, być może na jakąś prywatną, brawurową akcję Mordimera, zwłaszcza iż otoczka sprzyjała wszelkim przejawom kreatywności; miał miejsce nocny szturm wroga, więc bitwa pełna chaosu, zamętu i przerażenia. Zamiast tego otrzymujemy jedynie kilka akapitów i natychmiastowy przeskok do następnej sceny. Nieładnie tak zawodzić czytelnika.
Zapraszamy na poniższe podsumowanie.
Podsumowanie:
Jak podsumować te cztery tomy i wiele godzin spędzonych w utopii, nakreślonej przez Piekarę? „Łowcy dusz” zamykają pewien okres, okres w którym główny bohater jest tylko zwykłym inkwizytorem, w pokorze zarabiającym na łyczek wody i kęs chleba. Ocenić można go zdecydowanie pozytywnie – większość historii jest wciągających i poprawnie napisanych, a zdarzające się potknięcia nie psują obrazu całokształtu. Postać Mordimera na stałe zapisała się w pamięci polskich fanów fantastyki i sądzę, że jest jedną z tych najbardziej rozpoznawalnych. Samo uniwersum – kontrowersyjne i oryginalne – z pewnością znalazło wielu zwolenników. Czekamy na więcej, panie Piekara!
Opis Wydawcy:
Oto on – inkwizytor i Sługa Boży. Człowiek głębokiej wiary.
Oto świat, w którym Chrystus zstąpił z krzyża i surowo ukarał swych prześladowców. Świat gdzie słowa modlitwy brzmią: „i daj nam siłę, byśmy nie przebaczali naszym winowajcom”. Świat, w którym „nasz Pan i jego Apostołowie wyrżnęli w pień pół Jerozolimy”.
Licencjonowany inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu, Mordimer Madderdin, pozna największy sekret chrześcijańskiej wiary. Jednak zanim to się stanie losy rzucą go do cesarskiej stolicy, w sam środek politycznych intryg. Odwiedzi zamek magnata oskarżanego o odprawianie bluźnierczych rytuałów i weźmie udział w krucjacie Najjaśniejszego Pana przeciwko heretykom.
Jakiego bezcennego skarbu strzegą mnisi, władający tajemniczym klasztorem Amszilas? Kim są i dlaczego zostały zesłane na świat wampiry?
„Ja, Inkwizytor. Łowcy Dusz”
O Autorze książki:
Jacek Piekara(ur. 19 maja 1965 w Krakowie) – polski pisarz fantasy, dziennikarz i redaktor czasopism o grach komputerowych („Świat Gier Komputerowych”, „Gambler”, „Click!”, „GameRanking”, pseudonim: Randall), a także redaktor naczelny czasopisma „Fantasy”. Studiował psychologię i prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Emigrował do Wielkiej Brytanii. Obecnie mieszka w Warszawie. Publikował pod pseudonimem Jack de Craft. Debiutował w sierpniu 1983 opowiadaniem Wszystkie twarze szatana na łamach miesięcznika „Fantastyka”. Jego pierwszą powieścią był Labirynt (1987). Obecnie znany głównie z cyklu opowiadań o czarodzieju Arivaldzie z Wybrzeża oraz opowiadań o Mordimerze Madderdinie… Współpracował przy tworzeniu scenariusza gry komputerowej Książę i Tchórz, w której występuje Arivald – postać z jego opowiadań. Z czołówką polskich aktorów pracował jako reżyser dubbingów, prowadził również autorskie programy w radiu WAWA.
Podsumowanie Recenzja książki: Ja, Inkwizytor. Łowcy Dusz | |
Plusy | Nagroda |
| |
Minusy | |
| |
Ocena |